Ślub. Najpiękniejszy dzień w życiu każdej kobiety. Biała długa suknia, która marzy się od najmłodszych lat. Welon, idealnie upięte włosy. Setki gości na weselu. I co z tego że połowy z nich nie znasz, przyszli aby świętować Twoje szczęście. Ciotki o których istnieniu nie miałaś pojęcia, ale które wiedzą na Twój temat wszystko. Kuzyni z którymi bawiłaś się kiedy miałaś siedem lat, ale z uprzejmości trzeba wymienić z nimi kilka słów. Pan młody. Jak można o nim zapomnieć? Nie odmowna cześć ceremonii. Bo czym był by ślub bez osoby która przy wszystkich zgromadzonym wyzna ci miłość? Uczucie płynące ze słów przysięgi. Słowa których jesteś pewien. Osoba z która chcesz dzielić całe życie.
Tylko czemu ja tak nie mam?
Tak wychodzę za mąż.
Tak mam białą sukienkę.
Tak na moim ślubie zebrała się cała rodzina.
Czy kocham mojego przyszłego męża? Nie.
3:1. Idealny ślub. Tak mówi mi rozum. Rozsądność nigdy nie była we mnie wpisana. Byłam wybuchowa, zaborcza i buntownicza przez długie dziewiętnaście tułaczki na tym świecie. Szukałam swojej drogi. Choć nie zawsze była ona szeroka i prosta. Drogowskazy które wybierałam wskazywały na wąski i kręty górski szlak. Który z każdym dniem wędrówki stawał się coraz to bardziej nieprzyjazny i trudny. W pewnym momencie opadłam z sił. Nie mogłam już walczyć. Przestałam trwać przy swoim. Staczałam się powoli na dół w rozpacz i smutek. Z każdym dniem było coraz gorzej, aż dotarłam na dno. Tkwiłam w nim przez dłuższy okres mojego życia. Rodzice nic nie widzieli. Dla nich liczyła się praca, nic więcej. Ale spotkałam na mojej drodze osobę która mnie zmieniła. Pokazała kim naprawdę jestem. Dalej byłam sobą, dawną sobą. Tą która wiedziała o co i z kim walczy. Która nie bała się iść pod prąd.
A teraz?
Wylądowałam między młotem a kowadłem.
Między obowiązkiem a miłością.
Liczby nic nie znaczą. Podpowiada mi serce. Które jak zwykle nie potrafi współpracować z rozumem. Od dziecka nie potrafiłam między nimi wybrać. Wymagano ode mnie, tego abym była idealna. Podążała za nauką, a wyrzuciła w kąt głos serca. Ale nie potrafiłam. Jego głos zawsze był dla mnie ważny. I to jego nawoływanie pozwoliło mi zaufać ponownie. Po tym wszystkim co przeszłam udało mi się uwierzyć w słowa szatyna z magnetycznymi zielonymi oczami. Był inny. Nie patrzył na grubość portfela moich rodziców, stał się moim przyjacielem. Opoką która chroniła mnie przed niebezpieczeństwami świata. Zaufałam raz sercu i nie żałuję.
Ale tym razem rozum był silniejszy. Wybrałam rozsądek.
Czemu?
Czeka mnie piękne i spokojne życie z przystojnym i idealnym facetem tylko bez miłości.
Dobrze wiem że nigdy moje serce nie zabije mocniej na dźwięk jego głosu, bo robi to już na widok innego.
Ślub z obowiązku.
Kilka lat temu wyśmiała bym osobę która powie mi ze czeka mnie o to taki ślub. Obowiązek. Tylko to trzyma mnie przy brunecie. Nic więcej tylko obowiązek i chęć zadowolenia rodziców. Połączenie firm. Zysk dla obu stron. Brzmi jak opis średniowiecznego ożenku. Ale nie. Mamy XXI wiek a dokładniej 18 lipca 2015r. Pozornie najszczęśliwszy dzień mojego życia.
-Kochanie jesteś już gotowa?
W drzwiach do mojego pokoju zjawiła się ubrana w pudrową sukienkę kobieta. Tak to moja mama. Gdyby zapytać kogoś o jej wiek nie dali by jej więcej niż trzydziestkę, ale pozory mylą. Ta czterdziesto trzy latka jest matką trójki dzieci i jedną z największych biezneswomen tego kontynentu.
-Tak. Jeszcze tylko welon. Pomożesz?
Na jej twarzy momentalnie zagościł uśmiech. Dobrze wiem że czekała na takie słowa. Chciała być częścią mojego ślubu. Podałam jej leżący wcześniej na stoliku kawałek materiału. A ta swoimi zgrabnymi dłońmi odgarnęła ułożone wcześniej włosy i zaczęła upinać w nie welon.
-Słonko kiedy tak na ciebie patrzę przypomina mi się mój ślub. To jak bardzo denerwowałam się przed wejściem do Kościoła. Ale kiedy tata złapał mnie za dłoń i spojrzałam w jego oczy przepełnione miłością strach minął.
Już przez pięć minut szatyn prowadził mnie za rękę ,a moje oczy dalej były przysłonięte opaską. Z każdą chwilą mój strach znikał. Aż zostało tylko bezpieczeństwo, to które czułam za każdym razem kiedy jego dłonie spotykały moje. Był i jest jedyna osobą która działała na mnie w taki sposób. Nigdy nikt nie dawał mi tyle ciepła, wsparcia i przyjaźni. Każda jego bliskość wywoływała ciepło w moim sercu. Dalej próbuje rozgryźć tego chłopaka, a raczej samą siebie. Nikomu nie pozwalałam się tak do mnie zbliżać, nikomu nie pozwalałam tak na mnie patrzeć. A teraz? Moje nogi uginają się na jego bliskość, za każde choćby najgłupsze słowo na mojej twarzy widnieje rumieniec. Tak działa na mnie Leon Verdas i on jedyny.
-Powiesz mi w końcu dokąd mnie prowadzisz?
-Ćwiczę twoją cierpliwość Vils.
-Ja się serio pytam. Powiesz mi?
Kilka sekund po tych słowach czarna bandanka zniknęła z moich oczu, którym ukazał się dziwnie znajomy widok.
-Gdzie my jesteśmy?
-W żadnym szczególnym miejscu. Chciałem tylko sprawdzić czy mi ufasz.
-I na to była ta cała akcja?
Uniosłam brew i zmierzyłam go wzrokiem, na co on opowiedział mi uśmiechem. Ukazując swoje idealne białe ząbki i urocze dołeczki.
-No co? Dawno nic nie robiliśmy razem nie uważasz?
-Nie widzieliśmy się dwa dni. A ty dlatego dosłownie mnie porwałeś?
-„Porwałem” z tego co mi wiadomo osoba porywana jest zabierana wbrew jej woli, a ty jakoś specjalnie nie narzekałaś.
Mówiąc to wykonał jeden krok w moją stronę, a ja stałam tam jak wryta. W głowie trwał zacięty spór a tematem przewodnim był „Czy to jest flirt?”
Porwał cię za miasto.
Zachowuje się inaczej niż zwykle.
PODSZEDŁ DO CIEBIE!
Krzyczała moja podświadomość.
-Wybacz ale nie miałam pojęcia że masz zamiar mnie porwać.
-Więc Panno Castillo następnym razem możesz się tego po mnie spodziewać.
Byliśmy już nie bezpiecznie blisko każdy krok zmniejszał odległość między nami. „Niebezpieczna bliskość” której tak bardzo potrzebowałam. Jego oddech łaskotał mnie lekko w kark, na co ja chichotałam. Jego usta zaczęły się zbliżać do moich, na co i ja nie pozostałam dłużna. Już po kilku chwilach złączyły się w pocałunku. Delikatnym a jednocześnie namiętnym. Żadne z nas nie zamierzało przestać, współdziałaliśmy w idealnej harmonii. Oderwaliśmy się od siebie, dopiero w tedy kiedy zabrakło nam powietrza. Spojrzałam w te szmaragdowe oczy w których automatycznie zatonęłam.
-Violetta ja…
-Zamknij się Verdas.
Wbiłam się w jego wargi. Byłam pewna że będzie zaskoczony, ale się myliłam od razu odwzajemnił i pogłębił pocałunek. To była magiczna chwila taka która powinna trwać wiecznie.
To było całe dwa lata temu. Chwila która powinna trwać wiecznie ale niestety nie trwała.
Białe szpilki uderzały już o płytki wyłożone w całym kościele. Wzrok wszystkich skierował się na mnie. Na każdej z tych twarzy gościł uśmiech którego ja za wszelką cenę próbowałam odwzajemnić. Stać mnie było tylko na sztuczny blady uśmiech. Śledziłam wzrokiem kolejne to ławki unikając za wszelką cenę wzroku mojego przyszłego małżonka. Od ołtarza dzieliły mnie już nieliczne kroki. Aż mój wzrok skupił się na jednym pustym miejscu. To było jego miejsce. Tak został zaproszony na ślub. Moja młodsza siostra- Diana wpadła na ten jakże genialny pomysł. To nie powinno być jego miejsce, powinien stać w czarnym smokingu zaraz obok ołtarza i czekać na mnie. Ale nie ma go oni tutaj ani na miejscu które powinien zajmować. Nie przyszedł. Nie chciał? Nie mógł? Nie umiał? Zapomniał? Tyle pytań, ale one nie doczekają się nigdy odpowiedzi. Nie dziwię się mu. Kto chciał by patrzeć na ślub ukochanej osoby. Nigdy nie chciałam żeby cierpiał i dalej tego nie chce. Był, jest i będzie moim całym światem. I choć za chwilę formalnie będę należała już do kogoś innego to on będzie panem mojego serca. Nikt inny. Tylko on i jeszcze jego piękne oczy. Wyrwałam się z osłupienia. Stałam na środku wpatrując się w to jedno puste miejsce. Łza zakręciła mi się w oku. Ale nie chciałam wypuścić jej na wolność. Powinna zostać tam gdzie jest i być świadkiem tego co robię. Ślubu którego nie chcę ale chcą inni. Zawiodłam go. Poddałam się. Przestałam być sobą. Zapomniałam o tym czego nauczyła mnie jego miłość. Prawa noga znowu ruszyła w stronę mojego miejsca ostatecznego sądu. Ukradkiem spojrzałam tylko na tą nieszczęsną ławkę i puste miejsce. Tak bardzo mi go brakuje.
Ceremonia już się zaczęła. Od jej początku ani razu nie spojrzałam Danielowi w oczy. Nie umiem. Wiem że to co robię jest straszne i paskudne. Jak można żeni się z kimś dla obowiązku. Znamy się długo tak to prawda, ale nigdy między nami nic nie było. Zawsze to między nim a Dianą coś iskrzyło, ale jedno i drugie nie chciało się do tego przyznać. Wiem że z mojej i jego strony ta cała ceremonia jest tylko dla papieru. Nie łączy nas nic oprócz wspólnych interesów. Jest dobrym człowiek, nie zasługuje na taki los. Podobał się nie jednej dziewczynie, nie dziwne jest bardzo przystojny, ale nie tak jak Leon.
-Jeśli ktoś zna powód, dla którego ci dwoje nie mogą się pobrać, niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki.
Kolejny ślubny banał. Test przeczytany tylko dla odklepania go w obrządku ślubnym .Choć to w tym momencie w 99,9% filmów do kościoła wpada zakochany w pannie młodej przystojniak i oboje odjeżdżają na białym koniu. To niestety życie to nie komedia romantyczna. Mój ukochany nie wpadnie tutaj i nie przewie ceremonii. Mój ukochany jest miliony kilometrów stąd w dalekiej Australii. I już tutaj nie wróci.
-Ja jestem przeciwny temu małżeństwu.
Pierwsza myśl Violetta to tylko twoja głupia podświadomość płata ci figle.
Druga myśl Któryś z kochanych kuzynów chce zrobić niezły żart z tej uroczystości.
Trzecia myśl To on!
Wzrok wszystkich odwrócił się w stronę tajemniczego jeszcze dla mnie głosu. Choć byłam pewna kto to. Moje serce pozna ten głos wszędzie i po każdym czasie. Niepewnie odwróciłam się w stronę drzwi.
-Leon- wydobyło się cicho z moich ust.
Byłam pewna że już go nie zobaczę. Choć każdego dnia budziłam się z nadzieją że będzie obok mnie. Teraz stoi tam. Wygląda inaczej. Wyprzystojniał. Dwa lata odcisnęły na nim swoje pięto. Włosy postawione na żelu, ciemne spodnie i koszula z jak zwykle odpiętym ostatnim guzikiem. Zaczął kierować swoje kroki w moją stronę. Ja zrobiłam to samo. Nie wiedziałam dlaczego to robię, ale chciałam znowu go zobaczyć. Z bliska. Poczuć jego cudowny zapach, utonąć w szmaragdowych oczach i zobaczyć te urocze dołeczki. Stałam z nim twarzą w twarz. Z osobą której nie widziałam taki szmat czasu.
-Violetta kocham Cię i nawet odległość między nami tego nie zmieni.
Stałam tam jak wryta. Zresztą jak reszta gości. Przyznał że mnie kocha. Znowu to zrobił.
-Ja. Nie mogę.
Wybiegłam z kościoła gubiąc po drodze oba buty. Tym razem nie będzie to historia jak z Kopciuszka. Znalazłam już księcia. Tylko że mój książę wyjechał a ja zostałam zmuszona do ślubu z innym. Nie przypomina to żadnej z znanych mi historii. Moje życie ułożyło bardzo oryginalny scenariusz.
Siedzę na łóżku. Już nie mam na sobie sukni. Nigdy do mnie nie pasowała. To ja nigdy do niej nie pasowałam. Nie jestem księżniczką rodem z Disney. Tak mam księcia, ale tylko tyle łączy mnie z księżniczkami. Brak korony. Mam suknię ale nie nadaje się ona na bale. Makijaż spłynął już po moim policzku. Włosy zniszczyły się przy ściąganiu sukienki. Wyglądam normalnie. Ale czuje się inaczej. Zawsze myślałam że kiedy go zobaczę padnę mu w ramiona i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Czemu tak się nie stało? Sama nie wiem. Można to ten czas. Ludzie. Ślub. Ale nie potrafiłam paść mu w ramiona i powiedzieć jak bardzo go kocham. To miał być najszczęśliwszy dzień mojego życia, choć od początku wiedziałam że nim nie będzie nie przypuszczałam że skończy się tak.
Zostało mi tylko płakać. Bo co innego mogę robić? Nie użalam się nad sobą. Po prostu płacze. Potrzebowałam tego. Moje serce musiało się wyżalić, a rozum od tego wszystkiego odpocząć. Teraz jestem skazana na sama siebie ani jeden ani drugi mi nie pomoże, teraz wszystko zależy ode mnie.
Nagle słyszę cisze pukanie do drzwi.
-Proszę- szepczę i zanurzam wzrok w śnieżnobiałym suficie.
-Violetta.
Znowu ten głos. Czemu to nie mógł ktoś inny? Mama. Diana. Czy nawet Daniel?
-Wiem że cię skrzywdziłem. Że nie powinienem wracać, ale kiedy się dowiedziałem że wychodzisz za mąż musiałem tutaj przyjechać.
-To nie Twoja wina. Nie powinni zapraszać się na uroczystość.
-Nie chcesz mnie tutaj prawda?
-Właśnie przerwałeś mi ślub i pytasz się mnie czy cię tutaj chce?
Oderwałam wzrok od sufitu i przeniosłam go na szatyna. Stał przy drzwiach ze smutkiem w oczach. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
-Chcę cię tutaj. Chce żebyś przy mnie był. Chce czuć twoją obecność. Widzieć twój uśmiech. Czuć twoje ramiona na mojej tali.
Zamknęłam oczy i dałam się ponieść słowom. Nie były za nie odpowiedzialne a ni serce a ni rozum. To był ich duet. Pierwszy raz w moim życiu zakopali topór wojenny. Chciałam kontynuować. Ale przerwały mi czyjeś miękkie usta. Te których byłam tak spragniona przez całe 24 miesiące. Mój Leon dalej był moim Leonem. Nie zmienił się.
Wplotłam palce w jego idealne włosy, a on przeniósł swoje na okolice moich bioder. Nie przerywaliśmy pocałunku. Tęskniliśmy oboje i było to widać w naszym zachowaniu. Rozkoszowałam się dotykiem jego ust każdym najmniejszym muśnięciem. W pewnym momencie odwrócił mnie i przywarł do ściany, a ja przeniosłam nogi na jego biodra. Oderwaliśmy się na chwilę od siebie ,aby spojrzeć głęboko w oczy. Nie zmieniły się. Dalej biła od nich ta sama radość, dalej magnetyzowały mnie każdym spojrzeniem.
-Nie miałaś dzisiaj czasem wychodzić za mąż?
-Jeśli tak bardzo chcesz to mogę wrócić do Daniela?
-Nie przeżył bym tego.
I znowu wróciliśmy do wcześniejszej czynności. Ale teraz byłam pewna że będziemy powtarzać ja o wiele częściej.
Rok później
Kolejny raz stoję przed ołtarzem, tylko że tym razem naprzeciwko mnie stoi mój książę z bajki. Ubrany w czarny smoking z białą koszula i muchą tego samego koloru. Wygląda idealnie. Tak jak sobie to wyśniłam. Ten rok był najszczęśliwszym w moim życiu. Wbrew oczekiwaniom odwołanie ślubu było proste , gdyż jak się Daniel poczuł coś do mojej młodszej siostrzyczki. Leon oświadczył mi się jakieś trzy miesiące po pamiętnym „ślubie” . Odpowiedz byłą oczywista, ale musiał dopełnić obowiązków. Rodzice wiadomość o całej sprawie, choć po kilku godzinnym tłumaczeniu zrozumieli że między mną a Holmes nigdy nic nie było. Za to teraz Diana powita go na ślubnym kobiercu.
-Czy ty Leonie bierzesz Violettę za żoną?
-Biorę.
-A czy ty Violetto bierzesz Leona za męża?
-Biorę.
-Możesz pocałować pannę młodą.
Leonowi nie trzeba dwa razy powtarzać. Od razu wbił się w moje wargi, a ja szybko dołączyłam się do niego.
-Teraz już mi nie uciekniesz.
-Jestem tylko twoja.
CUDOWNY <3333
OdpowiedzUsuń♥ ! Widać że wielki talent ! ^^
OdpowiedzUsuńNajpiękniejszy ♥
OdpowiedzUsuńWspaniały
OdpowiedzUsuńNajlepszy :3 Fajnie,że ten OS wygrał *.*
OdpowiedzUsuń*.* Śliczny
OdpowiedzUsuńPiękny ^^
OdpowiedzUsuńO jej genialny :^^
OdpowiedzUsuńWidać,że Sydney ma talent :*
Jest cudowny :*
Świetny i najlepszy <3
OdpowiedzUsuńCudowny :**
OdpowiedzUsuń